Ogólnie biorąc, eksperci skłaniają się do wniosku, że w wychowaniu seksualnym nie należy zaznaczać zbyt ostrych granic między tym, co normalne, i tym, co nienormalne, choć przyczyny tego stanowiska bywają u nich odmienne. Jedni uzasadniają je tym, że, jak dotąd, nauka nie posiada zbyt precyzyjnego narzędzia rozróżnienia „normy” i „abnormy”, choć zakładają, że granice między nimi istnieją. Ekstremiści negują samo istnienie takiej granicy. Jeszcze inni godzą się jedynie na wniosek praktyczny, żeby w imię humanizmu i tolerancji nie interpretować osobliwości seksualnych ludzi w formach dyskryminujących czy moralnie potępiających, ale im zapobiegać i ostrzegać przed nimi. I ten spór o zasadniczym znaczeniu dla treści i kierunku wychowania seksualnego rozstrzyga się bardziej w świetle filozoficznej antropologii niż nauk przyrodniczych czy społecznych, traktowanych empirycznie. Co więcej, właśnie bankructwo czysto przyrodniczego pojmowania „normy” jako stanu naturalnego (zdrowia), zaś „abnormy” jako procesu chorobowego skłoniło biologizują- cych, od czasu Kinseya, seksuologów do zanegowania samego pojęcia „normy”. Tymczasem już Kinsey (1948) wskazywał na to, iż pojęcie „normy” i „abnormy”, choć jest nie do utrzymania na gruncie biologii, da się wytłumaczyć odniesieniem do norm ustanowionych przez społeczeństwo. Aczkolwiek i w tym zakresie zderzają się z sobą różnorodne poglądy, np. Margaret Mead (1936) twierdzi, iż „Zboczeniec (dewiant) jest to indywiduum, którego wrodzone skłonności są wobec jego osobowości społecznej, narzuconej mu przez kulturę (odpowiednio do wieku, płci lub klasy), nazbyt obszerne, aby strój osobowości, jaki mu jego społeczeństwo skroiło, rzeczywiście do niego pasował”. Wynika z tego stwierdzenie, iż „zboczeńców”… produkuje samo społeczeństwo, które jest winne, tworząc systemy norm zbyt wąskie na to, aby objęły wszelkie możliwe warianty „wrodzonych skłonności”.